Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/519

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   513   —

lów, po wyniosłem czole niby widome zgłoski wzruszeń, mknęły bladości i rumieńce; pierś szeroko chłonęła w siebie okrążające powietrze oddechem pełnym, silnym i głębokim. Tylko że teraz świadkiem wzruszeń jego nie była istota naturą swą i zewnętrznością przypominająca łagodny, lecz niestały zefir, śnieżną lecz kruchą porcelanę, heljotrop wonny lecz wątły; ale kobieta, która przenikała go aż do dna uczuć, aż do gruntu duszy, a głowę jego schyloną przed nią w miłośnym zachwycie, obejmowała wzrokiem, w którym odbijała się moc serca umiejącego stale i rozumnie kochać i ufać. Toteż czując się ogarniętym miłością tej kobiety, której wpływ stopił pierwsze lody sztucznej jego oziębłości, wtedy jeszcze gdy nie wiedział ani przewidywał czem ona kiedyś stanie się dla niego, nie stawił zapory uczuciom swym, wylewającym się w słowach cichych i gorących.
— Byłaś wspaniałomyślną, Krystyno moja! nie żądałaś odemnie przyrzeczeń ni przysiąg, którychbym ci też niedał, jeślibyś ich zażądała, choćbym przez to miał cię stracić. Nie przygnębiłaś mię wyższością jaką ci daje niewinność bez zmazy, wątpliwościami nie upokorzyłaś człowieka pragnącego abyś mu zaufała na mocy czynu jego a nie słów. Ale teraz, kiedy trzymam już w dłoni mojej rękę twoją podaną mi z wiarą szlachetną i podnoszącą, te-