Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   496   —

ślała się, pocierała dłonią czoło, a wtedy w źrenicach jej widniał jakby przedświt wielkich jakichś boleści. W zmianach tych wyrazu twarzy młodej dziewczyny, w zadumach jakie ją ogarniały i smutkach, które napadały ją jakby znienacka i gwałtownie, nie było zresztą nic dziwnego. Oddając serce swe człowiekowi takiemu jak Dembieliński, zaślubiała zarazem wszystkie tajemnice, jakie mieścić w sobie mogło życie jego, w niczem niepodobne do tych spokojnych, przezroczystych istnień, jakie niektórym ludziom wysnuwają się przy ognisku domowem, lub śród spraw powszednich, równe i jednostajne, niby nitki wyprzędzione z miękkiej kądzieli.
Krystyna była kobietą zbyt myślącą i ukształconą, aby mogła mniemać, iż szalony wir świata, w jakim tak długo przebywał ukochany przez nią człowiek, że to zcieranie się interesów, ambicij i namiętności jakiego on był uczestnikiem, — mogły serce jego i umysł pozostawić nieskazitelnemi, a na kartę przeszłości nie rzucić cieni, jeśli już nie występków, to przynajmniej błędów. Gdyby zresztą o tem nie wiedziała, dałyby jej to poznać same już rysy Anatola; sam ten zwrot sarkastyczny lub nieokreślnie bolesny, w jaki układały się jego wyrazy, spojrzenia jego których wymowność nie zawsze mógł przytłumić, nagłe chmury przelatujące po jego czole wtedy, gdy na nią patrzył, niespodziane co-