Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   481   —

się w nią uparcie, zcicha wymówił: — Gdyby „oni“ wiedzieli! — Wtedyto szyderstwo zamigotało mu w źrenicach, i kąty warg zagięło w wyraz gorzki i pogardliwy. Myślał o tym błyszczącym świecie, śród którego błyszczał sam tak długo; o tych świetnych kołach, jaśniejących dumnemi czołami mężczyzn i brylantowemi oczami kobiet, które kiedyś tak uprzejmie przyjęły go pośród siebie, aby mu potem otoczyć głowę wieńcem sławy i powodzeń. Po chwili powieki jego opadły w dół, oczy przestały patrzeć na złoty pas zachodu, kryjący się coraz bardziej poza lasami, niby symbol znikającej w pomroce jaskrawej lecz nietrwałej świetności. — „Gdyby ona wiedziała!“ — szepnął ustami, które pobladły bardzo, i utraciwszy zarys szyderski, zadrżały boleścią bezgraniczną. Pod wpływem ostatnich wyrazów jakie wymówił, a raczej myśli która je podyktowała, głowa jego pochylała się coraz niżej, aż czoło opadło na obie dłonie, a z piersi podniesionej wysoko wypadł okrzyk stłumiony:
— Jeżeli człowiek ten wyda mię!... O!... jeżeli...
Tym razem w głowie jego, w pochyleniu się postaci, w drżeniu rąk ciasno obejmujących skronie, i ust otwartych pod wpływem nierównego, drżącego w piersi oddechu, — odmalowała się trwoga bezdenna, łamiąca wolę, obalająca dumę. A jednak