Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   479   —

do hrabiego, który wymówił kilka nieśmiałych słów litości nad winowajcami, z ogniem w oku zawołała:
— Mój ojcze! ludzie ci cierpieć powinni, wymaga tego sprawiedliwość! Niesążto bowiem mordercy, którzy przez tyle lat spokojnie patrzyli na udręczenia ludzkie, których sami byli sprawcami!
Powiedziała to z żalem i zarazem oburzeniem, lekki rumieniec zapału przesunął się po jej czole, ciemne oczy zapłonęły żywo. Wtedy mężczyzna oparty o gzems komina nie zmieniając postawy i żadnego nie czyniąc poruszenia, wymówił:
— Okrutną jesteś droga Krystyno.
— Głos jego był zimny, jednostajny, i zgadzał się dobrze z kamienną powłoką pokrywającą rysy.
Krystyna podniosła oczy na narzeczonego, i spotkała się z jego spojrzeniem. Spojrzenie to nie zgadzało się ani z chłodem głosu, ani z zimną nieruchomością twarzy. Czarne źrenice Anatola tonęły w pięknym licu narzeczonej uparcie, przenikliwie; przelatywały po nich ogniste błyski, podobne do iskier tryskających z pożaru. Po chwili opuścił pracownię hrabiego i udał się do swej samotnej komnaty, kędy aż do zmroku przechadzał się w głębokiej pogrążony zadumie. W ciągu długiej tej przechadzki nie uczynił ani jednego gestu, nie wyszeptał ani jednego słowa, ani razu twarzy swej nie pochylił ku ziemi. Od czasu do