Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   446   —

targała wstążki kapelusza zabierając się do odejścia. Wtedy matka rodziny otworzyła usta aby mówić; ale przez parę sekund nie wymówiła nic, tylko rzucała po wszystkich twarzach niespokojne wejrzenia. Po chwili dopiero mniej suchym i nakazującym niż zwykle głosem, mówić zaczęła:
— Jestem stara... niedołężna... ojciec wasz także stary jest i niedołężny... Czy myślicie, że potrafi on jak dawniej utrzymywać siebie, mnie i dwoje dzieci, króre pozostały przy nas, przepisywaniem cudzych rękopismów i załatwianiem interesów żydom łapserdakom i szlachcicom zagrodowym... Nie, on teraz nie potrafi już tego. On już nic nie zarobi... Będę marła z głodu w tej obrzydliwej jamie, a żadne z moich dzieci mnie nie poratuje...
Zatrzymała się na chwilę i znowu bystre spojrzenie małych swych brzydkich oczów rzucała po twarzach obecnych. Nie było w tych oczach boleści zranionego macierzyńskiego serca; wyrażały one gniew i obawę. Czekała snać odpowiedzi na słowa swe, ale jej nie otrzymała. Rozumna targała wstążki swego kapelusza, przygryzała usta, wydymała policzki, marszczyła brwi, ale nie odpowiadała; Dowcipna odwróciła się ku oknu, może dla tego aby ukryć westchnienie, i przykre nerwowe drganie zwiędłej jej twarzy; Ferdynand poziewał. Matka rodziny patrzała z kolei na każde z tych dzieci, nie umiejących lub nie chcących odpowiedzieć na jej