Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   445   —

— Zapewne! — podniesionym głosem i zapominając całkiem o swojej powadze, odkrzyknęła dama w brudnej sukni, — mam dać mu twoje imię, aby był takim samym pijakiem i nic dobrego, jak ty Don Fernando!...
— Mamo! utrzyj mi nos! — wołał imiennik bohaterskiego księcia de Gerolstein. — Mamo! Matylda uszczypnęła mię! — zapiszczała imienniczka czarownej Cardoville.
Śród całej tej wrzawy, jedna tylko osoba pozostawała milczącą i nieruchomą. Byłato matka rodziny, która przez cały ciąg długiej przemowy swej córki nie spuściła z niej oczów, rozpalających się coraz jaskrawszym, żółtszym połyskiem, i nie przestawała skręcać serwety w palcach coraz mocniej drżących. Potem powieki jej opadły, ręce osunęły się na kolana. Naokoło niej panowały śmiech, kłótnia i wrzawa; ale ona siedziała nieporuszona i nie podnosząc oczu. Na twarz jej zimną, suchą, ostrą, wstępowały krwiste rumieńce; usta wązkie i ścięte zaczęły drżeć. Po chwili wyraźny przestrach wstrząsnął sztywnemi zawsze jej rysami; coś podobnego do przerażenia zamigotało w źrenicach w chwili gdy podniosła powieki i niespokojnym wzrokiem potoczyła dokoła. W tej chwili uciszyło się nieco w pokoju. Dzieci w kąt zapędzone i wyłajane przez matkę, umilkły; Dowcipna śmiała się jeszcze, ale ciszej; Ferdynand poziewał, Rozumna