Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   428   —

brzmiące w głosie pokrzywdzonego człowieka, dusiło go za gardło; kobieta w żółtym kapeluszu kiwała głową i wzdychała. Suszyc podniósł zwolna oczy od kilku chwil utkwione w ziemi, uśmiechnął się, i obojętnym, żartobliwym nieco tonem, wymówił:
— Jesteś niemiłosiernym panie Leonie; nie ograniczasz się na karze jaką winowajcom wymierzy sprawiedliwość ludzka, ale żądasz jeszcze wiecznego potępienia ich duszy. To nie pięknie z twej strony...
Obżałowany chciał coś odpowiedzieć, ale trącił go w tej chwili szparko idący młody jakiś człowiek, który wywijając zgrabnie laseczką i wesołemi oczami strzelając w różne strony placu, mówił do postępującego obok towarzysza.
— Jakże myślisz? co czeka tych ludzi?
— Ani wątpić, że pójdą do ciężkich robót — odpowiedział zagadniony.
I poszli dalej rozmawiając żywo, wywijając laseczkami i śmiejąc się od czasu do czasu. Suszyc powiódł wzrokiem za wesołymi, młodymi ludźmi; w bladych jego źrenicach parę iskier zapłonęło, lecz wnet zgasło.
— O mój Boże! — zadźwięczał tuż za przegrodą cienki głosik niewieści, — jakżebym pragnęła zobaczyć tych fałszerzy! Wyobrażam sobie że muszą