Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   427   —

cowałem uczciwie, Bóg i ludzie zaświadczyć o tem mogą. Bogactwa nie było nigdy, ale nie marliśmy przecie z głodu, ja i cztery moje dziewczyny. A ot spadło nieszczęście na niewinnego człowieka! włóczyli po śledztwach i sądach, pytali się o to, o czem człowiek jak żyw nie wiedział i nie słyszał; niczego niedopytali się, niczego nie dowiedli, a jednak wygnali ze służby i pozostawili na bruku, z czterema dziewczętami, które Bogiem a prawdą rzekłszy, nic porządnie robić nie umiały. Marnuje się też to w biedzie od lat dziesięciu, tak że i śladu już młodości ich nie zostało. Jedna panie daje lekcje po dwadzieścia groszy za godzinę, druga bierze bieliznę do prania, trzecia w suchotach i do grobu już jej blizko, czwarta najmłodsza... No, wiecie dobrze, co stało się z czwartą...
Machnął ręką, wpatrzył się w ziemię, łza potoczyła się po nabrzękłym policzku i zniknęła za podartą starą szmatą. — Prawo! — zawołał, — prawo! co to pani mówiłaś tu o prawie! prawo chłosta na różne strony, czasem dosięga niewinnych, a winnych omija! Ale jest Pan Bóg w niebie, i jest piekło!... Bodajby ci nikczemnicy, łotry, ci zbójcy ukryci, którzy panie z za płota niewinnych ludzi na ciele i duszy zabijają, nigdy z piekła nie wyleźli! Tam dopiero będzie im kara!...
Po tych słowach nastąpiła chwila milczenia. Jowjalny jegomość sapał ciężko, jakby pathos