Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   387   —

Słudzy rzucili się ku drzwiom dla wykonania tego rozkazu, ale uprzedził ich Dembieliński. Ręka jego silna była choć biała i wytworna; pochwycił klamkę i zatrząsł nią z taką mocą, że zapora żelazna pękła i drzwi otworzyły się na oścież. Wtedy oczom obecnych przedstawił się dziwny widok. Na środku pokoju stał człowiek w podartem i obłoconem odzieniu, i trzymał w objęciu zesztywniałą ze strachu i bólu dziewczynę. Twarz człowieka tego nawpół okryta ognistym splątanym zarostem, świecąca parą czarnych, rozpalonych oczów, pochylała się nad piękną głową dziewczyny ze stłumionym, zdyszanym szeptem; ale ona niby ostatkiem przytomnej myśli odwracała się od niego, i słabe czyniła wysilenia aby wydobyć się z obejmujących ją grubych ramion. Hrabia spojrzał na tę gruppę, postąpił szybko kilka kroków naprzód, i zawołał.
— Rycz! Rycz!
Na odgłos nazwiska swego, Rycz wzdrygnął się jak zbudzony ze snu; wypuścił z objęć córkę, i nawpół obłąkaną twarz zwrócił ku ludziom stojącym przy drzwiach. Wzrok jego spotkał się najprzód z twarzą hrabiego, zarazem łokcie jego przylgnęły do boków, szyja wkurczyła się pomiędzy ramiona.
— Panie hrabio — zaczął przerywanym głosem — jesteś pan litościwym... bardzo litościwym...
Hrabia odwrócił się ku obecnym.