Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   374   —

Umilkł i przez chwilę rozglądał się dokoła pokoju. — Niech mię djabli wezmą — zawołał, — jeżelibym poznał, że to ta sama dziura w której żyłem kiedyś z moją kobietą i trzema narodzonemi z niej bębnami! Kiedy najmowałem to mieszkanie, niczego jeszcze sobie była kobiecina; potem zmarnowało się to... Na trumnie napisałem kredą „28 lat“, bo tyle miała... Najstarszej córce było lat dziewięć... zostawiłem ją u mego hrabiego...
Umilkł. Nie zmieniał pozycji, ale wodził ciągle oczami dokoła pokoju. Wyciągnął palec w stronę komina i zaczął znowu. — Ot tam, jak walnąłem ją po głowie polanem, tak rymnęła na ziemię, a w dziesięć dni umarła... Dziecko ani pisnęło, tylko uciekało odemnie jak od djabła...
Powiódł ręką po twarzy i mruknął: — Głupie przypomnienia!... To ten łysy jegomość z córkami, naprowadził mi ich do łba; a potem ta dziura... graty tu inne, ale miejsce to samo...
Po tych słowach milczenie zapanowało w pokoju. Rodryg siedział nieruchomo ze spuszczonemi oczami, z rękami wsuniętemi w rękawy szlafroka i przyciśniętemi do piersi; Suszyc wpatrywał się w rozciągniętego na sofie złoczyńcę, który wlepił oczy w sufit i co moment odwilżał językiem wargi spieczone gorączką. Niespokojne, nerwowe ruchy poruszały jego członkami, w piersi odzywało się od czasu do czasu głuche, gniewne stękanie.