Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   363   —

rudery. Myliłby się, kto sądząc z brudnej, obdartej, wstrętnej zewnętrzności budowy, spodziewałby się tu znaleźć równie brudne, obdarte, wstrętne mieszkanie. Dwie izby zamieszkiwane niegdyś przez rodzinę Rycza, nie były już izbami, ale pokojami; gdyby nie zbyt mały ich rozmiar, możnaby je nawet śmiało nazwać salonami. Było tu bowiem wszystko co zazwyczaj bywa w salonach. Kobierce na posadzkach, źwierciadła i wyborne sztychy na ścianach; sprzęty nizkie, miękkie, kształtem i barwą pokrycia pieszczące oko; wielkie zegary z wyzłoconemi kupidynami; nakoniec kominek zgrabnie w murze wykrojony, żelazną delikatną kratą ozdobiony, a dźwigający na obu gzemsach metalowe urny, w których sinawym płomykiem paliły się wykwintne jakieś wonności, napełniające całe niewielkie to mieszkanie aromatem silnym i nieledwie upajającym. Okna osłonione sztorami, niewiele przepuszczały światła dziennego, tak że cały wykwintny przystrój pokoi nurzał się w tajemniczym mroku, co bardziej jeszcze nadawało mu pozór wyrafinowanego, rzec można zmysłowego sybarytyzmu. Z uplotu półcieni i półświateł wychylały się wymalowane na suficie dwie piękne kobiety obnażone, w rozwiewnych szatach, trzymające wieńce z kwiatów, żywością barw przypominające świeże róże i tulipany. Niebieskawe płomyki wymykające się z metalowych urn napełnionych wonno-