Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   341   —

wała wybuch buntujących się nerwów. Zdawało się jej, że gdyby dostała spazmów, umarłaby wnet ze wstydu. Czuła bowiem w tej chwili, i z przerażającą dokładnością rozumiała cały wstyd swego niedołęztwa, całą głębię fizycznego i moralnego upadku w jaką popadła. Po kwandransie, głośny płacz ustał; kobieta ze zgiętą postacią, z czołem opartem o dywan zaściełający posadzkę, płakała cicho. Ubiegłszy połowę życia, wzbudziwszy dla siebie tyle szczerych, gorących uczuć, nie miała teraz ani jednej dłoni na której wesprzećby się mogła, ani jednego serca, któreby szanowało ją i kochało. Roztrwoniła dobrowolnie wszystkie te skarby, które jednak spływały na nią kiedyś tak obficie; chwiejne jej serce i słaba wola zdradzały i zawodziły wszystkich. Teraz wszystko zdradziło ją i zwiodło. Czuła się samą, okropnie samą, i pogrążona w tej przerażającej samotności, rozpływała się w łzach rzęsistych, gorących, gorzkich.
Nagle śród głębokiej ciszy, zalegającej różowy salonik, dały się słyszeć lekkie lecz spieszne stąpania. Ewa uczuła miękkie jakieś ramię otaczające jej zgiętą kibić i podnoszące ją z nad ziemi; jakaś dłoń ciepła i łagodna odgarnęła splątane włosy ze zwilżonych łzami jej policzków, jakieś usta gorące jak miłość, lecz świeże jak rosa poranna, przylgnęły pocałunkiem do pałającego jej czoła. Otworzyła oczy i ujrzała się w objęciu córki.