Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   339   —

słowem i uczynkiem. Miała córkę, kochała ją nawet.
Ileż razy, kiedy Krystyna była jeszcze małem dziecięciem, z czułością tuliła ją w swych ramionach, pocałunkami osypywała śliczną główkę dzieweczki? Ileż razy potem, gdy dzieweczka ta dorastała, ścigała ją wzrokiem rozrzewnionym, rachowała każdy z przybywających jej wdzięków, i czuła jak w piersi jej owładniętej wpół martwym snem apatji, zwolna wprawdzie ale często, uderzało serce matki! A jednak nie potrafiła być matką temu dobremu i pięknemu dziecku. Obce starania hodowały jej ciało, obcy umysł wykształcił jej ducha; hodowanie i kształcenie dziecka było pracą, a ona pracować nie chciała. Mijały niekiedy dnie i tygodnie, a ona zamykała drzwi swych pokojów przed krokami swej córki; bo jakkolwiek kroki te były lekkie, jakkolwiek głos Krystyny brzmiał łagodnie i kochająco, ona żadnego szmeru dokoła siebie znieść nie mogła — pragnęła być samą, zupełnie samą, aby nie dostać migreny lub spazmów na widok cudzego zdrowia i szczęścia, choćby to było zdrowie i szczęście jej dziecka. Pustka! okropna pustka! nic nie uczyniła, nic nawet nigdy silnie i wytrwale nie czuła. Do czegóż więc zdolną była? Była niczem, i niezdolną była do niczego. A jednak przyszedł czas, w którym pokochała szalenie, namiętnie, a raczej uczuła dawną zdradzoną