Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   335   —

Rzekłszy to wyszedł, Ewa pozostała sama. Po krótkiej lecz gwałtownej rozmowie nastała wkoło niej cisza, i obudziła ją jakby ze snu. Powiodła dłonią po gorejącem czole, i szepnęła zcicha. — Com ja uczyniła? — Obraz Krystyny, tej tak cudownie pięknej, zdrowej, pogodnej zwykle istoty, stał przed oczami jej jak zaklęty, ze śmiertelnie pobladłą od słów jej twarzą, ze zgasłemi oczami, z czołem pochylonem od przerażenia i boleści. Jakieś uczucie zapomniane oddawna, zaczęło wnikać w serce Ewy, szamotane burzą całkiem innych uczuć. Byłoto uczucie macierzyństwa. Jakaś jasna, drobna twarzyczka, śmiejąca się i błyskająca wesołemi oczami, zamigotała przed jej wzrokiem; byłoto wspomnienie dziecinnych lat Krystyny. Zdaleka, zdaleka płynąć poczęły do ucha stojącej bezwładnie kobiety, echa pieśni jakiejś przeciągłej i łagodnej; byłato pieśń, którą śpiewano nad kolebką jej dziecka wtedy, gdy sama stała nad tą kolebką przypatrując się ze słodyczą ślicznym rysom dziewczynki, na których natura wypisała wyraźnie obietnicę wielkiej piękności... A potem znowu stanęła przed nią blada twarz córki, z oczami które wyglądały jak przepaści, w których zniknęły blaski młodości jej, pogody i szczęścia. Posłyszała ten wykrzyk stłumiony: „O matko moja! tyżeśto była tą kobietą!“, i nagle załamała ręce, i zawołała znowu.