Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   318   —

upłynął zanim kobieta ta ze zbolałemi członkami, wrzącą piersią i głową ciężką jakby po użyciu zbytecznej ilości trunku, zdołała z pomocą swej służącej owinąć się w miękki kaszmir, i ze spalonej gorączką twarzy odgarnąć włosy splątane śród niespokojnego czuwania i snów burzliwych. W saloniku jej, na stole o marmurowej płycie błyszczała srebrnemi połyskami przygotowana już śniadanna zastawa. Z porcelanowego imbryka ulatniała się woń wybornej herbaty, na kryształowych spodeczkach leżały najwytworniejsze gatunki konfitur, srebrne koszyki piętrzyły się stosami delikatnych ciastek. Ale Ewa ani jednego spojrzenia nie rzuciła na wszystkie te wytworności i przysmaki; zgłodniała moralnie, nie czuła fizycznego głodu; pragnienie jakie ją paliło, nie było z tych, które zaspokoić się może najwyborniejszym napojem. Chwiejnym krokiem przebyła salonik i zatrzymała się u okna. Zgnębiona sztucznem życiem, czując więcej niż kiedy dolegliwość cierpień fizycznych i moralnych, mimowoli, bezwiednie zbliżała się ku naturze świeżej i zdrowej, pragnąć ujrzeć ją przez szyby przynajmniej.
Na świecie śnieg tajał, wiosenne powiewy krzyżowały się w powietrzu, łagodnie kołysząc szczyty brzóz i topoli; na bezchmurnem sklepieniu płynęło zwolna słońce jasne i złote. Zdawało się, że nad widniejącemi w oddali zagonami czarnej niwy, za-