Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   301   —

tny. Ach! żeby on choć raz, raz jeden, przez minutę, przez sekundę, popatrzał tak na nią! — zamknęłaby oczy i błagała Boga, aby pozwolił jej umrzeć w promieniach tego wzroku! Za jeden uścisk jego oddałaby całą resztę swego nieszczęsnego życia! Jakżeby całowała jego blade, dumne czoło! — jakżeby zatapiała dłonie w tych kruczych włosach! Jak mocno z całej siły przylgnęłaby do tej piersi i opasała się jego ramionami, i mocą miłości swej wywołała na usta jego wyraz: „kocham!“, i spłonęłaby w tym wyrazie jak motyl w płomieniu...
Nagle stanęła; wszelka myśl zamarła w jej głowie, serce przestało bić w piersi.... usłyszała jego kroki. Tak, on codzień wieczorem dążąc do pokoju swego, przechodził sąsiednią salę, obok zamkniętych drzwi różowego saloniku. Ewa przypadła do tych drzwi, i uchem przylgnęła do nich. Szedł zwolna, krokiem równym i pewnym, jakim chodził zawsze; przeszedł salę i drugą jeszcze komnatę, wstępował po wschodach... i wszystko umilkło. Kobieta klęcząca przy progu pozostała długo nieruchomą, z twarzą nawpół okrytą rozpuszczonemi włosami.... Nagle porwała się i stanęła cała w ogniu. Opanowała ją myśl straszna. Prócz tej myśli jednej nie było w niej nic. On teraz był tam, na górze, tuż nad nią, sam jeden.... Ona pójdzie, zobaczy go, raz przecie zobaczy go sam na sam, rozmówi się z nim... O czem będzie mu mówiła? Zaszło pomiędzy nimi