Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   297   —

jeszcze, przegląda się w zwierciedle, i idzie tam, kędy zobaczyć go może — a żal okropny, zgryzotę nadaremną, rozpacz palącą pozostawia za sobą w różowym saloniku, do którego wróci wieczorem, aby znaleźć się znowu w ich towarzystwie nieodstępnem, jak własne jej serce i sumienie, nieubłaganem jak kara życiowa. Wraca, i wszystko co pozostawiła zrana w różowym saloniku, znajduje wieczorem. Tylko że posępni towarzysze jej stają się coraz posępniejszymi, siła ich przemienia się w gwałt, udręczenia jakie zadają, w męczarnię.
Takie były noce i ranki tej kobiety; ale nikt o nich nie wiedział, nikt nawet domyśleć się ich nie mógł. Bo w dnie i wieczory, to jest w porach gdy przestawała z ludźmi, udawała szczęśliwą, a czasem i naprawdę czuła w sobie to rozpaczne szczęście, jakiego doświadcza człowiek, gdy na przedmiot żądz swych patrzy, a wie, że posiąść go nie może, a czuje, że dotknąć go nie wolno mu nawet. Ale patrzy i poi się myślami o rozkoszach, których nie zazna nigdy... nigdy!
W życiu Ewy zaszedł także przełom nagły. Z niedołężnej i apatycznej, stała się gwałtowną i burzliwą; a jednak ta siła ujemna, która Ewom salonów ćwiczonym w szkole sztucznych pojęć, uczuć i zwyczajów, pozwala zdobywać się na najsroższe kłamstwa, na najbezczelniejsze udawania, — była w niej tak zakorzenioną, tak w naturę i obyczaj jej wro-