Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   279   —

na wpółotwartych wargach drżał uśmiech wyzywający, szyderski; ale pierś podniosła się wysoko i opadła szybko, jakby słowa które wymówił, urodziły się z ciężkiego westchnienia. — Panie hrabio — dodał po chwili lekko skłaniając głowę i nawpół już żartobliwym tonem — pan, który jesteś gorliwym apostołem miłosierdzia, powinieneś ulitować się nad bliźnimi swymi, i odkryć im tajemnicę szczęścia.
— A pan, czyś jej nie odkrył? — zapytał hrabia, nie spuszczając wzroku z mówiącego człowieka.
Dembieliński zaśmiał się zcicha. — Wyznaję, że Sezam nie otworzył się przedemną. Nie posiadałem snać czarodziejskiego słowa....
— Owszem — zawołał hrabia — posiadałeś je pan niezawodnie, tylkoś zatracił je kędyś... Człowiek obdarzony rozumem posiadać je musi...
— A więc, jakiemże jest to słowo? wyświadczysz mi pan prawdziwe dobrodziejstwo, jeśli odnajdziesz je we mnie.
— Słowem tem — odparł hrabia — jest zrozumienie życia.
— A cóżto jest życie? — zagadnął znowu Dembieliński.
— Czyś go pan nie zrozumiał? — zapytał hrabia.
Oparty człowiek o gzems kominka stał długo nieruchomy, i nie odpowiadał. Przez chwilę mogło się zdawać, że w odpowiedzi rzuci znowu żart jakiś