Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

rowały te spiewy wichrów nocnych, będące odgłosami natury opuszczonej przez niego od tak dawna, zapomnianej, wyśmianej nieraz sceptycznemi usty światowca, gardzącego wszystkiem, co najlżej choćby napomnieć mogło sielankę, idyllę? Jak nurek szukający perły, pogrąża się w łonie oceanu, tak on pogrążał się w odmęt i rozgwar świata, szukając tego, co uważał dla siebie za przedmiot pożądania i talizman szczęścia. Szczęśliwszy od wielu nurków, którzy z topieli wychodzą nie niosąc z sobą nic, znalazł on to, za czem pogonił; wypłynął na powierzchnię światowego odmętu z wieńcem wawrzynowym na młodem jeszcze czole. Posiadł to, ku czemu rwały się młodzieńcze jego żądze, — gwiazdę sławy i magiczną rószczkę potężnych na świat wpływów. Ale wtedy właśnie, gdy panująca w nim przeważnie namiętność zadowoloną została w swych pożądaniach, gdy miał już co pragnął mieć, stał się tem, czem pragnął być, użył tego, co wydawało się mu najwyższą rozkoszą użycia, — być może, iż uczuł, że istnieniu jego niedostaje ważnego jakiegoś czynnika, i począł szukać go w sobie i koło siebie z tajemniczą rozpaczą, myśląc, że szukać począł zapóźno. Być może, iż ogień namiętności podsycany prądem gorączkowej pogoni, przygasał, im bliżej mety swej znajdował się goniący; być może, iż raz uczuwszy na czole swem promieniejącą gwiazdę sławy, uczuł, że promienie jej nie rozgrzewają mu