Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   255   —

się stali? Dla czego córek swych nie wychował na pracowite i zacne kobiety, synów na ludzi szlachetnych i użytecznych? Byłaż w tem jego wina? Córka Suszyca położyła dłoń na sercu, które zapoznawało się już zblizka z rodzicielskiemi uczuciami i powinnościami, i cicho, w najdalszej głębi umysłu, uznała ojca swego winnym. Powiniem był mężniej walczyć, goręcej kochać, lepszą pieczę rozciągnąć nad istotami, których przyszłość miał niejako w swym ręku. Tak, był winnym, ciężko może winnym; ale jeśli oskarżała go w swem sumieniu, to jednak potępić go nie mogła. Była w człowieku tym zdrętwiałym na pozór, jakaś zgryzota ciągła a tajemna; poza uśmiechem jakim się okrywał, widniała ta bezdnia żalów połykanych w milczeniu, walk z sumieniem staczanych śród nocnych ciemności; poza nim był taki długi jakiś szereg bolów, upokorzeń, udręczeń, i nadaremnych a wyczerpujących szamotań się z losem, że w sercu córki zamiast oburzenia i potępienia, powstała bezbrzeżna litość. Opuściła głowę na obie dłonie, i tak jak wtedy, gdy była jeszcze siedmnastoletniem dziewczęciem przeczuwającem wiele, ale nie rozumiejącem nic dokładnie, wymówiła z głębokim żalem. — Biedny ojciec!
W tej chwili usłyszała za oknami powolne kroki skrzypiące po zamarzłym śniegu. Skoczyła ku drzwiom i chciała je otworzyć, ale nadstawiła ucha i