Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

— Odchodzę, — wymówił Suszyc, nieodwracając głowy.
— Nie dałeś mi żadnej stanowczej odpowiedzi!
Suszyc raz jeszcze zwrócił się twarzą do posępnego swego towarzysza.
— Jakąż ci mogę dać odpowiedź? Pieniędzy nie mam więcej. Przed dziesięcioma laty spłaciłem długi, dałem wyprawę córce, reszta poszła jakoś w świat. Jakim sposobem poszła, nie wiem, dość że poszła i do mnie nie wróciła. Oddałem ci wszystko com posiadał jeszcze w gotowiźnie... więcej nie mam, a zatem i nie dam.
— Weź od syna.... on słyszę bogaty teraz, — szepnął włóczęga.
— Weź sam, — odparł Suszyc, i odwrócił się znowu.
— A więc przyjdę do miasta!
— Jak chcesz.
Rzuciwszy ostatnie słowa, Suszyc zdwoił kroku, i po chwili zniknął w gęstwinie, która zwarła się za nim, skoro tylko przestał rozgarniać ją rękami. Zdawało się, że siła jakaś niezwalczona odegnała go od miejsca, na którem rozmawiał przed chwilą; że opanowało go tak potężne uczucie odrazy, tak śmiertelne zmęczenie moralne, iż nie zatrzymałby się tam ani sekundy dłużej, choćby wiedział, że wśród zarośli tych, pomiędzy które się zagłębił,