Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

chwilą okrywająca jego rysy, spływała z nich powoli, jakby spędzona uczuciem nowem lecz miłem.
Dziwna rzecz, — rzekł do siebie, — dziewczyna ta ukazuje mi się zawsze na górze, i coś mię ku niej pociąga!
W kilka minut potem Dembieliński wchodził do pracowni hrabiego, i witał znajdujące się tam osoby. Zbliżywszy się do Krystyny, uścisnął jej rękę i rzekł półgłosem.
— Przed chwilą stałem tam w dole, w ciemnościach mniej posępnych jak krwawa łuna, która rozpraszać je zaczynała; a ty kuzynko Krystyno, znajdowałaś się wysoko, pod samem prawie niebem, w powodzi czystych i łagodnych blasków. Patrzałem na ciebie długo.... i wiesz co mi się wydało? Oto, że jestem Dantem a ty Beatryczą!
Mówiąc to chciał uśmiechać się żartobliwie, i głos swój dostroić do lekkiego tonu — ale nie mógł. Uczuł, że ciepła, miękka ręka kobieca, którą ściskał w swej dłoni, zadrżała przy jego wyrazach; zapuścił wzrok w głębię wpatrzonych w niego źrenic Krystyny, i dojrzał tam olśniewające światło słonecznego uczucia.
— Panie hrabio — zawołał zwracając się do gospodarza domu — życie człowieka jest prawdziwą skarbnicą niespodzianek. Idziesz sobie najspokojniej obraną przez się drogą, aż nagle uderza w ciebie grom, i całą twą moralną istotą przewra-