Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   229   —

była twarz człowieka, który na nie patrzał. Żar namiętnej boleści palił się w jego oczach, ciemny rumieniec wstydu okrywał czoło. Wargi tak dumne i pąsowe zwykle, zaciśnięte teraz i blade, zdradzały niewymowną męczarnię ducha.
Strasznie musiał cierpieć Dembieliński w tej chwili. Zgryzota tajemna, lecz jak wąż jadowita, wiła się w jego piersi, wstrząsając ją ciężkim, nierównym oddechem. Stał przez chwilę w bramie dziedzińca zapatrzony na wschodzący księżyc, w głębie rozpraszającego się zwolna zmroku, a najbardziej może w siebie samego; potem zwrócił się twarzą ku pięknej budowie stojącej w głębi dziedzińca, i podniósł wzrok ku wyższemu jej piętru. Pomiędzy długim rzędem ciemnych okien, trzy okna należące do pracowni hrabiego, jaśniały żywem światłem, uplecionem z czerwonawych połysków kominkowego ognia i białego światła lampy. Przy jednem z okien tych stała Krystyna. Profil jej twarzy i łagodne linje kibici rysowały się wyraźnie na tem tle promienistem. Czoło jej w wieńcu czarnych warkoczy pochylone było nieco; usta otwarte napół uśmiechem z jakim przemawiała snać do obecnych w pokoju osób, nadawały twarzy jej wyraz nieskończonej słodyczy i czystości. Dembieliński patrzał na oświetlone okno i rysującą się w niem śliczną postać kobiecą, a ponurość przed