Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

właśnie hrabia opowiadał mi o dziwnem spotkaniu pana Dembielińskiego z nieznanym jakimś i wielce podejrzanej powierzchowności człowiekiem.
Suszyc postawił na stole filiżankę, którą trzymał w ręku; jego oczy żywo zamigotały.
— Jakże wyglądał ten człowiek? — zapytał nie patrząc na nikogo, bo spuścił wnet oczy, jakby poczuł niespokojne iskry, które w nich błysnęły, i pragnął je ukryć.
— Mniejsza o to mój ojcze, jak on wyglądał — rzekł Sylwester; to pewne, że nie należy on do tutajszej ludności, i że musi być szkodliwym, skoro śród zimy szuka schronienia w lasach.
Suszyc zaśmiał się, ale dziwnie jakoś głucho i przykro.
— Jakto Sylwestrze — rzekł — i ty to bierzesz tak na serjo! nie spodziewałem się abyś miał tak żywą wyobraźnię, i w biednym jakimś człowieku, który może zbłądził w lesie albo po prostu idąc lasem skracał sobie drogę, podejrzywał zaraz wielce niebezpiecznego złoczyńcę.
Mówił to z dziwną i niezwykłą sobie żywością; uśmiech zniknął całkiem z ust jego, które natomiast zadrżały jakby daremnie tłumioną trwogą. Ale Sylwester nie dostrzegł zmiany zaszłej w fizjonomji teścia.
— Biorę to tak na serjo ojcze, — odpowiedział wesoło, — że jutro lub pojutrze ze strażnikami Do-