Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   198   —

czną, i nie raz płakałam z żalu i gniewu, poznając że nie byłam taką. Dzieje miłości wielkich, stałych, wiernych, wzbudzały we mnie uwielbienie połączone z rozrzewnieniem; przestałam myśleć o tańcujących wieczorkach, o sukienkach, których dostarczanie nam przychodziło ojcu naszemu z wielką trudnością; o chwilowem przypodobaniu się znajomym młodym ludziom, — a myślałam zato ciągle o pięknych obrazach i wzniosłych uczuciach, o jakich czytałam w tych wierszach, które Sylwester przepisywał dla mnie na różnokolorowych ćwiartkach papieru, a które ja kryłam troskliwie przed wszystkimi, niby zakazane, lecz dla mnie najdroższe skarby. Na każdej z ćwiartek tych, u samego dołu, Sylwester miał zwyczaj podpisywać imię swe drobniutkiemi literami; otóż kiedym bywało przeczytała kilkanaście lub kilkadziesiąt wierszy, i zamyśliła się nad ich treścią, machinalnie zrazu, ale ciągle wzrok mój spoczywał na tem imieniu, nakreślonem u dołu papieru. Łączyło się ono z najmilszemi mojemi marzeniami, zapadało w głąb pamięci i umysłu wtedy właśnie, gdy pamięć siliła się na przechowanie w głowie harmonijnego rytmu poezji, a w umyśle powstawały coraz nowsze i liczniejsze myśli. Po pewnym czasie imię to wraz z rysami człowieka do którego należało, wplotło się w moje życie tak nieodłącznie, żem je zawsze i wszędzie nosiła z sobą. Imię Sylwestra dźwięczało