Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   197   —

Młoda kobieta zdawała się być całkiem zatopioną w swych wspomnieniach.
— Muszę panu wytłumaczyć panu to co powiedziałam, — ciągnęła dalej, podczas gdy błyszczące jej oczy z pogodnem zamyśleniem wpatrywały się w wesoły płomień ogniska. — Mówiłam już, żem nie miała żadnego wyobrażenia o poezji, i kiedym poznała Sylwestra, zapytał mię, byłoto pamiętam na pewnym tańcującym wieczorku, czy czytuję kiedy poezje? Powiedziałam że nie. Nazajutrz przyniósł mi przepisany wyjątek z jakiegoś poematu, i potem przynosił mi już ciągle coraz piękniejsze i obszerniejsze utwory poetyczne. Nie potrafiłabym panu opowiedzieć, jakie wrażenie sprawiło na mnie zrazu czytanie tych utworów. Bywałam niekiedy tak upojona niemi, że po całych dniach nie słyszałam i nie widziałam nic co się wkoło mnie działo. Słowa poezji dźwięczały mi wciąż w uszach, występowały z nich rozmaite obrazy, i stały mi przed oczami cięgle we dnie i nawet w nocy, kiedy budziłam się lub spać nie mogłam. Zaczęłam powoli rozróżniać brzydkie od pięknego, a to nietylko w przedmiotach zewnętrznych, ale w uczuciach i usposobieniach ludzkich. To co bawiło mię wprzódy, przestało mię bawić; zatęskniłam do tego, czego nie posiadałam. Dobroć, czułość, wdzięczność, opiewane w poezji, zachwycały mię; zaczęłam zastanawiać się nad tem, czy byłam sama dobrą, czułą i wdzię-