Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —

z uśmiechem, ale usta jego nie chciały się ułożyć do żartu i szyderstwa; zadrżały one boleścią jakąś głęboką, jakiemś namiętnem pragnieniem, i powtórzyły ciszej. — Nie skończyłem jeszcze rachunku swego z życiem!
Sporo upłynęło czasu nim obudził się z zamyślenia; zstąpił po stoku góry przeciwnym temu, którym wdarł się był na nią, i pierwszego spotkanego człowieka zapytał o drogę do Dolinieckiego dworu. Mieszkańcy zamku oczekiwali go w jadalnej sali. Wchodzącego pierwsza powitała Ewa; szybko powstawszy, podeszła ku niemu kilka kroków, i ze słodkim uśmiechem podała mu rękę. Powieki jej otoczone były różową obwódką, twarz wydawała się bledszą jeszcze i więcej zwiędłą jak wczoraj. Pragnęła snać bardzo wydać się piękną, więc ubrała się nieco zamłodo dla lat swych, i zajaskrawo dla znękanej swej powierzchowności. Wytworny smak z którego słynęła niegdyś, opuścił ją tym razem, zgłuszony zapewne żądzą namiętną a więc ślepą. W poważnej szacie, jako kobieta lat średnich, Ewa byłaby jeszcze piękną ostatkami dawnej piękności; ale różowa barwa, w jaką się przystroiła, zdawała się szydzić ze zwiędłej jej twarzy, a zalotne uczesanie włosów uwydatniało tylko wklęsłość wychudłych policzków, i otaczające jej skroń i powiekę wieńce drobnych zmarszczek. A jednak z pod tej znużonej, zwiędłej powieki, oczy