Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

— Kto mię nazywa księżniczką? — zawołała prostując się.
Coś dziwnie ponurego było w jej twarzy, gdy to mówiła; oczy zapadłe błyszczały gniewem z pod długiej rzęsy i nabrzękłej powieki.
— Trzeba niemieć chyba serca, by mię teraz nazywać księżniczką, — zawołała raz jeszcze; — dawniej, to co innego.... Ale teraz....
To „teraz” powtarzało się w jej ustach, jak boleśne syczenie osoby dotkniętej śmiertelnem ukąszeniem żmii. Parę sekund wpatrywała się w Dembielińskiego rozpłomienionym wzrokiem, potem wzruszyła ramionami, wróciła do swej uprzedniej zgiętej postaci, i odchodząc dodała ciszej. — Ludzie! ludzie!
Dembieliński wydawał się nietylko już zaciekawionym, ale nawet wzruszonym.
— Kuzynko, — rzekł zwracając się do Krystyny — przykro mi, że mimowoli obraziłem tę kobietę. Domyślam się, że musi być w tem jakaś historja, którą powszechnie nazywają dramatem. Księżniczka zrobiła zapewne mezaljans, wyszła za swego lokaja lub furmana, familja jej się wyparła, rodzice wydziedziczyli, a niewdzięcznik słodzi gorzałką żal po spodziewanym a nieotrzymanym posagu, i piękność uwiedzioną przez się, odziewa w kożuch barani, śle ją na zarobek z wielkim koszem na ple-