Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   131  —

i cierpieniu. Kształtów kibici kobiety tej nie podobna było odgadnąć pod grubym kożuchem; ale stopy jej drobne z wyraźnym trudem dźwigały ciężkie wiejskie obuwie, a ręce małe były i kształtne pomimo zgrubiałej skóry i nabrzękłości, które ją osiadły niby świadectwa mozolnych prac dokonywanych na skwarach i mrozach.
Zaledwie zdołała podnieść twarz, towarzyszka Krystyny, owa smukła delikatna dziewczyna o włosach lnianego koloru, przystąpiła ku niej z dziwnym pośpiechem, zdjęła z pleców jej kosz, postawiła go na ziemi, poczem niewymawiając słowa ujęła głowę zgiętej kobiety w obie dłonie, i milcząc ciągle, pocałowała jej pomarszczone stare czoło. Kobieta przyjęła uścisk ten w milczeniu, i za całą odpowiedź zaledwie lekko skinęła głową; żaden z rysów jej nie poruszył się najmniejszem wzruszeniem, nic nie drgnęło w tej zbolałej, zoranej twarzy. Ale dziewczyna o lnianych włosach była zato wzruszoną widocznie. Ściągłe, bladawe jej policzki napłynęły ciepłym rumieńcem, wielkie oczy błękitne, odznaczające się dziwną nieruchomością źrenic, napełniły się wyrazem przenikającego smutku. Krystyna wyciągnęła rękę, i ujęła grubą, pokaleczoną dłoń kobiety.
— Znowu tak rano przychodzisz, — rzekła smutnym głosem — i w tak silny chłód, tak daleko....