Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anatola, coraz łagodniejszem wejrzeniem ogarniających śliczną, podniesioną ku niemu głowę dziecka. Pochylił się, wziął w ramiona drobną lecz gibką jej kibić, i podnosząc ją nieco z nad ziemi, krótko lecz gorąco pocałował jej czoło. — Jesteś dobrem i ślicznem dzieckiem, Krysiu — wymówił.
Oczy jego pobiegły znowu w głąb tej galerji, w końcu której, jak piękny obraz wymalowany na tle łagodnego błękitu siedziała Ewa. Z oddalenia tego twarz jej wydawała się bladą i smutną, a wiotka postać niedbale osunięta na poduszki sofy, jakby złamaną. Obok niej siedział hrabia Seweryn i mówiąc jej o czemś, wlepiał w nią wzrok marzący lecz światły, i w tej chwili całkiem wydobyty z tych mgieł, jakie go przysłaniały niekiedy. Ona słuchała go nieruchoma i ze spuszczonemi oczami... Na widok ten czoło Anatola zaszło znowu ciężką chmurą, usta jego uśmiechały się z szyderstwem i goryczą; ale zarazem z pod powieki wypłynęła zwolna jedna wielka, niepowstrzymalna, przemocą wydzierająca się nazewnątrz łza, i oszkliła na chwilę czarne, gorejące źrenice. Przesunął rękę po schmurzonem niespokojnem czole, i raz jeszcze pochylił się ku stojącej przed nim dziewczynie!
— Bądź zdrowa! Krysiu! — wymówił, — powiedz twej matce... — zatrzymał się chwilę jakby usiłując nawiazać nitkę głosu, która rwała się w jego piersi.