Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szywego kierunku, w jakim rozwijała się cała jego moralna istota, nie mógł na żadnym punkcie zejść się bratnio z uczonym marzycielem, który śród ciszy swego gabinetu utracił pamięć i wiedzę o wielu sprawach tego świata, a w obec tajemniczego oblicza nauki, w jakie wpatrywał się nieustannie, nawykł wierzyć w wiele rzeczy, a wielu innym zaprzeczać ostrożnie. Anatol wreszcie pierwszy spojrzał na zegarek.
— Czas mi pożegnać panią — rzekł, powstając i składając przed gospodynią ukłon pełny chłodnej grzeczności.
Ewa zbladła bardzo, podniosła się zwolna, i jakby nagle siły ją opuszczały, jedną dłonią oparła się o poręcz sofy.
— Tak wcześnie! — szepnęła ledwie dosłyszalnym głosem, a oczy jej pałające z za szklistej łez osłony, podniosły się na twarz młodzieńca. Ona jeszcze nie ukończyła boju z własnem swem sercem, nie stłumiła uczucia, które zmuszane do milczenia, boleśnym spazmem podnosiło się do gardła, gotowe wybuchnąć jękiem lub łkaniami; ona w tej chwili stanowczej, w której on odejść już miał od niej, nazawsze zapewne, traciła tę złowieszczą siłę, która dopomagała jej przeniewierzać się samej sobie. I kto wie — była już może gotową zaprzeczyć własnym słowom, wrócić ku niemu, zawołać: „po-