Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej były zaciśnięte, oczy pałały; znać było że trzymała w ramionach swych nie zwyczajne, bezmyślne zwierzę, ale żyjące przypomnienie czegoś nieodżałowanego, świadka dni minionych a niezapomnianych. Po chwili jednak ręce jej opadły, podniosła się z chodnika na którym była przyklękła, i milcząca jak grób probowała unieść z ziemi porzucony przed chwilą ciężar. Ale teraz siły ją zawodziły; widok miejsc drogich ogarnął ją tem wzruszeniem, od którego drżą ręce, i serce bijące gwałtownie zapiera oddech w piersi. Biedna istota stanęła nad swym koszem z myślą chwilowego odpoczynku zapewne, gdy tuż przy sobie usłyszała głos stłumiony i bezdźwięczny.
— Pozwól pani, abym ci pomógł nieść ten ciężar.
Najmniejsze zdziwienie nie ukazało się na bladej, chudej twarzy kobiety, pochyliła się tylko, i jakby nowe siły w nią wstąpiły, szybko dźwignęła z ziemi ciężki przedmiot. Potem głowę uwięzioną w ciężkiej grubej chustce zwolna zwróciła ku mówiącemu. Przed nią stał nizki, szczupły człowieczek, z rękami zapuszczonemi w kieszenie obcisłego paltota, z żółtą małą twarzą, pośród której szare, niewielkie oczy jaskrawo świeciły z zagłębień.
— Nie pozwolisz mi pani dopomódz sobie? — zapytał znowu.
— Nie, — odpowiedziała, — zaniosę to sama, dziękuję.