Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/569

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle oczy jej zaiskrzyły się gniewem, zacisnęła drobne pięści, i wstrząsając niemi zawołała. — Ach, jakbym ja ich biła... biła!...
Sylwester uśmiechnął się mimowoli. — Kogo? zapytał.
— Tych którzy śmieli posądzać ciebie Sylwestrze o rzecz tak brzydką, brudną... O mój drogi! mój drogi!... Zakryła oczy dłońmi i zapłakała. Po razto pierwszy w tak poufały i otwarty sposób przemawiała do młodego człowieka, którego jednak kochała oddawna; ale krzywda zadana mu, ugodziła w jej serce obrazą i boleścią, a zarazem wzmogła i ośmieliła jej miłość. Na szczęście oboje młodzi znajdowali się w tej chwili w pustem, bezludnem miejscu; przytem zmrok zapadał, i nikt nie mógł zobaczyć płaczącej dziewczyny, ani młodego mężczyzny ogarniającego wzrokiem pochyloną w żałości jej głowę nawpół z miłością, nawpół ze smutkiem.
Po chwili jednak Piękna siłą woli wstrzymała się od płaczu. Podniosła na Sylwestra wzrok mimo łez błyszczący energją, i spytała. — Cóż teraz będzie?.... Pytanie to zawierało myśl: „ponieważ zabrakło ci środków bytu, co stanie się z marzeniami naszemi, z naszą miłością? jakim sposobem podamy sobie ręce przed ślubnym ołtarzem, skoro nie będziemy wiedzieli kędy udać się potem?”