Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeniu i zadumie patrzył on na świetne urodziny dnia letniego, aż rysy jego pokryły się wyrazem wielkiego żalu. — Możnaż pomyśleć — zawołał, — możnaż pomyśleć spokojnie, że dzień ten gorejący światłością i wrzący swobodnem życiem natury, wschodzi nad zgiętemi w boleści i upokorzeniu głowami: pokrzywdzonych i nieszczęśliwych.
Światło poranku rozwidniając ulice miasta, na jednej z nich ukazało postać niewieścią, w zdrętwiałej postawie siedzącą na zimnym bruku chodnika, z czołem konwulsyjnie przyciśniętem do twardego, chropowatego muru. Była to Monilka, która przypadła do bramy więzienia w kilka sekund po zniknięciu za nią dwóch drogich jej ludzi. Odepchnięta przez nieubłaganych strażników, upadła na kolana u stóp grubej ściany więziennej, potem osunęła się całkiem na ziemię, i tak już pozostała bez głosu ni ruchu. Zegar na poblizkiej wieży wydzwaniał godzinę po godzinie; ale nieszczęśliwa dziewczyna nie słyszała jego dźwięków, nie czuła przenikającego chłodu nocy, ani dobroczynnego ciepła jakiem ogarnął ją wschodzący poranek. W głowie jej był zamęt strasznych, powikłanych myśli, w sercu bezbrzeżny ból i przerażenie. Spokojne dotąd dni jej zmąciły się nagle nakształt wód uderzonych gromem; ze szczytu szczęścia i nadziei runęła w otchłań rozpaczy Od lat niemowlęcych kochana i pieszczona, nieda-