Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bnostki sprowadzonej trafem, nie czyń ciosu, któryby zachwiać mógł mojem a i twojem może istnieniem! Podaj mi twą rękę, spojrz na mnie twoim dobrym wzrokiem, w którego przeczystej głębi tak lubię czytać dobroć twego serca i niewinność myśli, ja, co tak ciągle, ciągle ocieram się o złość ludzką, i patrzę na zbrukane sprawy tego świata wśród jakiego żyję...
Zatrzymał się, i na siedzącą przy nim kobietę patrzył z miłością i błaganiem. Ale ona nie podawała mu swej ręki, i nie zwracała na niego oczu, które przysłonione spuszczonemi powiekami, świeciły z za gęstych rzęs jakiemś uczuciem wewnętrznej walki. Widocznie pasowała się sama z sobą, a dwie potęgi które w niej bojowały, jednako musiały być wytrwałe w boju, bo delikatne rysy jej twarzy jakby zesztwniały, i pokryły się wyrazem głuchego uporu. Milczała. Anatol z coraz cięższą chmurą na czole, mówił dalej:
— Pozostaje mi jeszcze usprawiedliwić się przed tobą z tego, że kilka tygodni przepędziwszy w tych okolicach, dziś dopiero po raz pierwszy przybywam do ciebie. Lecz czyliż nie wiesz o nieszczęściu, które mię spotkało? Czyliż nie pisałem do ciebie z drogi, że jadę do umierającego ojca, że jeśli chcę ujrzeć go raz jeszcze, to już ani chwili tracić nie powinienem? Przybyłem, i znalazłem go złożonego ciężką niemocą. Nie zaraz