Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siłował i spodziewał się. Teraz, gdy człowiek ten odszedł z wyrazem czarnej niewdzięczności na ustach, z cynicznym szyderstwem w spojrzeniu, odszedł niewiadomo dokąd, niewiadomo po co? prawdopodobnie tam, gdzie mógł bezkarnie popełniać nowe występki, i oddawać się swym brzydkim nałogom — hrabia pojął w zupełności, że zostawał w błędzie, że zajmując się nim obsiewał niewdzięczną rolę, na której złote ziarna pszenicy rodziły trujące chwasty i raniące pokrzywy. Jednak umysł jego nie pozostał bez pewnych wątpliwości. — Kto wie? — mówił do siebie hrabia, — czy nie obszedłem się z nim nazbyt surowo? czy nie powinienem był zatrzymać go przy sobie jeszcze czas jakiś, proźbą, a choćby musem? Możem nie dostrzegł jakiego dobrego momentu, i przepuścił go nie zużytkowawszy? Możem zaniedbał jakiego zbawiennego środka? Przecież nie chciał córki swej porzucić samotną śród ulic miasta, wolał przywieść ją do mnie. Było więc w tym człowieku coś, czego on nazwać nie umiał... głos krwi czy sumienia, słaby wprawdzie, bezwiedny... ale był.
Śród takich rozmyślał hrabiego, stary zegar poważnym i chrapliwym nieco od starości głosem, wydzwonił kilka uderzeń. Hrabia podniósł na niego wzrok zafrasowany przed chwilą, teraz rozradowany. Uderzenia zegaru oznajmiały mu, że