Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swych ciasnych ramek na szerszą przestrzeń, a miasto Neapol wynurzyło się z głębokiej melancholji w jakiej zostawało od lat wielu, i trzęsło się od śmiechu wraz ze sterczącem po nad niem szczytem Wezuwjusza, domami, morzem i nad brzegiem morza spoczywającym Lazaronem.
Potem umilkło wszystko, ludzie rozeszli się, światła pogasły; p. Walery usnął prędko po niezwykłych wzruszeniach, ale Monilka długo nie spała. Blady świt dnia zimowego przedzierając się przez szparę w okienicy, zajrzał w szafirowe jej oczy, otwarte, jasne, niezmęczone wcale zabawą ni podejmowanym w koło niej trudem. Przed temi pięknemi szafirowemi oczami stał dworek położony blizko pola, z zielonym dziedzińcem, oknami wychodzącemi na południe i ogródkiem, w którym śród bzowych krzaków śpiewały słowiki. Z miłością w sercu, ukochana, kochająca dziewczyna ta, czuła się dziwnie szczęśliwą. Przed uśnięciem obie dłonie jej spoczęły na sercu, i zamknęła powieki z imieniem Kazimierza na różowych uśmiechnionych ustach.