Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnacego i Jóżefa. Sylwester nic wcale o tę niełaskę panien niedbał. Suwał on kadryla zwolna i z flegmą, a co moment targał ciemny wąs, jakby mścił się nad nim za tajemne swe udręczenie. Parę razy usiadł w kącie, skrzyżował ręce na piersi, i spoglądał na cisnące się i szamocące w pokoju osoby, wzrokiem człowieka głęboko gardzącego próżnościami tego świata. Raz westchnął tak potężnie, że aż siedząca przy nim panna Z. wstrzęsła się z przestrachu. Zaśmiała się jednak zaraz, i zawołała mu nad samem prawie uchem. — Budzę pana w różowym kolorze! — Kocham! — wykrzyknął Sylwester tak głośno, że aż p. naczelnik przy preferansie usłyszał wykrzyk.
— A kogo? kogo? panie Sylwestrze! — zawołał spoglądając z za wachlarza swego w głąb bawialnego pokoju. Młody człowiek spąsowiał jak burak, i z wyrzutem patrzył na pannę, która spowodowała niedyskretne odezwanie się. Ale Kazimierz przybiegł mu w pomoc. — On kocha poezję, panie naczelniku! — zawołał przebiegając przez pokój w drugiej figurze kontredansa. — A pan kogo kochasz? — zalotnie spytała go tańcząca z nim panna, z widoczną przyjemnością patrząc na szlachetną, rozjaśnioną szczerem weselem twarz młodzieńca.
— Ja pani, — odparł Kazimierz poważniejąc nagle, — kocham osobę, na której zaręczynach tańczy-