Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domowem zimnem jak lód, widzi otwierający się przed sobą śliczny, ciepły światek, w którym kwitną róże, śpiewają słowiki, na złotych skrzydłach fruwają genjuszki z różowemi twarzami, młode serca biją chórem mocno, zgodnie, etc. etc.
Wszystkie te dzieje przypominała sobie Piękna, rozpatrując się w swem różnobarwnem archiwum, gdy jedna z ćwiartek papieru, którą wzięła do rąk, w dłuższe i głębsze niż wszystkie inne pogrążyła ją zamyślenie. Byłto także wiersz bardzo starannie przepisany, u dołu zaopatrzony podpisem: „Pannie Salomei, na pamiątkę, Sylwester,“ a noszący tytuł: „Miłość kobiety!“ Piękna pochyliła się nad białą jak śnieg kartką, i pod bladem światłem lampy które oblewało zamyślone jej czoło, czytała: „Raz mi mówiono, że są tu na ziemi, białe anioły z skrzydłami białemi; które gdy wezmą w poświęcone dłonie serce człowiecze, to je drogą świata, po nad kałuże, błota i przepaści, niosą bezpieczne, czyste... nieskalane...“ Podniosła czoło, twarz oparła na dłoni, i samej sobie zadała pytanie: „Jaką też musi być kobieta taka, którą porównać można do białego anioła, unoszącego w dłoniach poświęconych serce ukochanego człowieka, unoszącego je tak troskliwie, lekko, miękko, aby nie czuło, że leci po nad bagniskami i przepaściami? Długo myśl jej zachwycona tym obrazem, lecz niewprawna w rozwikłanie samej siebie, bojowała