Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiały tworzyć rozległy i gęstą zielenią napełniony ogród; pośród dziedzińca, z grubej warstwy śniegowej, wystawały smukłe kształty słomą owiniętych kosztownych snać krzewów, biały kompas świecił pośrodku pod padającym nań promieniem księżyca. W pałacyku kilka okien pierwszego piętra na wpół przysłoniętych malowniczą draperją firanek, jaśniało białem, obfitem światłem. Całe to mieszkanie miało pozór wpół wiejskiej willi, i wyglądało pięknie, zamożnie, a całkiem po pańsku.
Sanie zatrzymały się przed sztachetami; Anatol wysiadł, szparkim krokiem przebył dziedziniec, i przez wysokie oszklone drzwi wszedł do niezbyt obszernej ale bardzo ozdobnej sieni, gdzie u stóp wschodów szerokich, wysłanych kobiercem, siedział w liberję przybrany sługa, i czytał pod światłem spuszczającej się od sufitu lampy, ulotne jakieś pisemko. Na widok wchodzącego, sługa powstał i oddał mu głęboki ukłon; Dembieliński skinąwszy mu głową, wstąpił na oświetlone wschody. W przedpokoju na pierwszem piętrze znalazł innego sługę przyodzianego już nie w liberję, ale w czarne cienkie ubranie, i rzuciwszy mu futro, które tenże skwapliwie przyjął, udał się w głąb apartamentu.
Apartament pani Ewy Dembielińskiej składał się z sali jadalnej, dwóch bawialnych salonów,