Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To przykra, bardzo przykra doprawdy historja — odpowiedziała nakoniec Monilka. Kazimierz usiadł przy niej.
— Czy pani nie zechcesz podzielić się zemną przykrością jakiej doświadczyłaś? — czy masz co do ukrycia przedemną?
Głos jego był łagodny, przebrzmiewała w nim tłumiona czułość.
— Nic nie mam do ukrycia przed panem — wymówiła po chwili dziewczyna podnosząc na niego oczy, które teraz jaśniały szczęściem. — Wstydziłabym się bardzo, gdybym cokolwiek miała do ukrycia przed panem. Nie — dodała wstrząsając główką — to nawet zupełnie być nie może, abym ja cokolwiek ukrywała przed panem!
Kazimierz ujął jej rękę i poniósł ją do ust. Uśmiechał się jak człowiek z niewymownem szczęściem spoglądający w młodą, czystą duszę, która na oścież otwiera się dla jego oczu.
— A więc cóż tu było z Rodrygiem? — ponowił pytanie półżartobliwie, półpoważnie.
— Oświadczył mi się! — szepnęło dziewczę.
— Czy tak? — wymówił Kazimierz, ale najmniejsza chmurka nie zjawiła się na jego białem, pogodnem czole, najmniejsze drgnienie niepokoju nie naruszyło spokojnych i szlachetnych linij jego twarzy. Znał widać do gruntu tę młodą istotę, której