Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzili od stołu do stołu, z sali do sali, niektórzy z nich dosięgli owej najostatniejszej z sal; ku której z rodzajem trwożliwego pożądania zwracały się oczy setki pracujących w biurze urzędników różnego stopnia, sali która była niby tajemniczem sanktuarjum w którem zasiadała sprawiedliwość pod postacią sędziów i prezesa. Inni mniej szczęśliwi, nie dostali się wprawdzie na obity aksamitem fotel sędziego, ale powoli pięli się ze szczebla na szczebel po hierarchicznej drabinie urzędów; inni jeszcze tacy którym dla różnych przyczyn źle się tu powodziło, przenieśli się do innych biur, wraz z pracą swą, zaletami i wadami; inni nakoniec poumierali albo poprzemieniali się w kupców, rolników, w odmiennych stanach szukając szczęśliwych odmian fortuny. Na miejsce tych których niestało, przybywali nowi, młodzi, którzy zmieniali rozmaicie te miejsca, postępowali dalej, wspinali się, spadali często, podnosili się niekiedy, wchodzili, wychodzili. Sama miejscowość nawet ulegała niejakim zmianom. Mniej więcej co dziesięć lat przemalowywano ściany czyniąc je żółtemi z różowych, albo błękitnemi z zielonych. Mniej więcej co rok oczyszczano też tam podłogi, wymiatano ogromne kupy kurzy, podartych papierów, pokrywano brzydkie plamy błota i atramentu brzydszą jeszcze od nich farbą. Zmieniano nawet czasem krzesła na