Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anatol jakby spostrzegł niestosowność takiej rozmowy ze swym kamerdynerem, podniósł głowę, przywołał na twarz zwyczajny wyraz chłodnej powagi, i zwracając się ku oknu wymówił niedbale:
— Możesz odejść!
Zaledwie służący usłuchał pozwolenia, które było rozkazem, Dembieliński odwrócił się od okna, i począł przechadzać się po pokoju. Krok jego równy i mierzony jak też i ruchy wyniosłe i jakby nieco niedbałe, nie objawiały wewnętrznego wzburzenia; snać człowiek ten tak długo panował nad swoją powierzchownością i nastrajał ją według pewnej żądanej normy, że nawet w chwilach gwałtownych wzruszeń zdradzić go już ona nie mogła. Ale po twarzy schmurzonej znowu przepływały teraz co chwilę różowe strugi nagle ukazujących się i nagle znikających rumieńców, a w czarnych źrenicach bystro i niespokojnie przebiegających z przedmiotu na przedmiot, krzyżowały się jakieś ostre, stalowe, a coraz żywsze blaski. Stanął nagle na środku pokoju, i białą rękę zapuścił w krucze włosy. O godzinie szóstej! — wymówił zwolna, — pięknej mojej narzeczonej niezbyt pilno jak widać ujrzeć mię po tak długiem rozłączeniu! Rozkazuje abym czekał cztery godziny, a tymczasem przyjmuje gości! Dawniej! o, dawniej...
Nie dokończył swej myśli i stał długo w zamyśleniu ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Mi-