Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy ramiona, ręce lgnęły do boków, nogi stąpały tak, że kolana ocierały się niemal o siebie.
— A! to ty Sebastjanie — rzekł hrabia powstając, — dobrze żeś przyszedł, będziesz mi potrzebnym.
Hrabia wymówił to dobrotliwie, niemniej jednak bez tej radości i szczerego wesela w głosie, z jakiemi witał Kazimierza. Sebastjan zbliżył się do biura, i rzekł.
— Od godziny już opuściłem moją biedną chorą żonę, i czekam tu na pana hrabiego!
— A! — z żalem zawołał hrabia, — przepraszam cię kochanku, bardzo przepraszam! Ale widziałeś przecie, był u mnie ten poczciwy Kazio.
— Widziałem, krótko odpowiedział Sebastjan.
— Nie mogłem przecie go nie przyjąć, i zresztą nie wiedziałem, że tam jesteś — tłómaczył się hrabia, któremu odpowiedzi człowieka z czarnym zarostem, dawane głosem ochrypłym i szorstkim, widoczną sprawiały przykrość.
— Tak — rzekł człowiek z czarnym zarostem, — wiem o tem, że jest on ulubieńcem pana hrabiego.
— Mój Rycz — odparł hrabia walcząc ze swym rozpiętym mankietem, który opadał mu na rękę, — mój Rycz, musisz przyznać przecie, że młodzieniec ten piękną posiada duszę.
— To prawda, urosł on na wielkiego chłopa! — szorstko odrzucił Rycz.