Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy powtórzyło się raz jeszcze, odwrócił od portretu wzrok mgłą ociągnięty, i zawołał półgłosem:
— Proszę wejść!
Człowiek, który wszedł do pracowni hrabiego, niepodobnym był do tego który ją przed chwilą opuścił, jak choroba do zdrowia, lub mglisty zmrok do jasnego południa. Czarne jak smoła włosy jego, sterczały w nieładzie dokoła twarzy, którą natura w piękne snać niegdyś i regularne nakreśliła rysy, ale którą ciemne jakieś, brzydkiemi namiętnościami miotane życie, powlekło chorobliwą żółtością, i pomarszczyło w mnóstwo widocznie przedwczesnych bruzd i załamów. Czarne zapadłe oczy człowieka tego, patrzyły z pod brwi strzępiastych nieufnie i podstępnie; zarost gęsty i strzępiasty otaczał, a w części i pokrywał chude policzki. Postać jego wysoka i barczysta, a jednak wyniszczona, zdawała się ulegać wciąż jakiejś potrzebie chowania się i kurczenia na wzór pewnych płazów, które dotknięte z zewnątrz czemś nieprzyjemnem, zwijają się same w sobie, jakby tym sposobem uciekały od ludzi i świata. Owoż człowiek, który wszedł do pracowni hrabiego, postąpił w głąb pokoju takim krokiem i z takiemi poruszeniami ciała, jakby chciał także zwinąć się w samym sobie, i uciec do jakiejś własnej przez naturę mu danej pochwy. Głowa jego kryła się pomię-