Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna jedną ręką przyjęła podawany jej gruby zwój papierów, drugą tuliła do piersi dziecię.
— Cóż Klarko, matka wasza żyje jeszcze? — rzucił niedbałe pytanie Suszyc, obojętnie rozglądając się dokoła.
— Jeszcze żyje, — odparła Klarka, i dwie łzy spłynęły jej po złotych rzęsach; jednocześnie wszakże rysy jej zostały nieruchome, nie drgnęły ani razu widocznym żalem ni boleścią. Dziecię to w łachmanach stojące na spróchniałym progu, śród wieczornego zmroku, z nieruchomą chudą twarzą, spuszczonemi powiekami, i dwiema łzami toczącemi się zwolna po zapadłych policzkach, uderzało w tej chwili wyrazem rezygnacji, i bolesnej prawie, bo przedwczesnej mocy.
— No, no, — wymówił Suszyc zwolna i ze zwykłym sobie uśmiechem, — nie masz się znowu czem tak martwić, moja mała! Smierć nie jest tak straszna jak o niej mówią; to plotki utworzone na nią przez szczęśliwych, którzy umierać niechcą! Smierć nie jest takim brzydkim kościstym upiorem, jakim ją przedstawiają na starych obrazach kościelnych albo w jasełkach. To tylko jedno przyciężkie odetchnienie, a potem sen... nic więcej.
— Potem niebo dla dobrych i smutnych, — cicho jakby do siebie ozwała się dziewczyna, i poraz