Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nął ręką, i dodał. — Ba! mniejsza o jutro! pomiędzy dziś a jutro jest noc... sen i zapomnienie.
Wymawiając te słowa, Suszyc włożył na siebie mocno wytarty paltot, wziął tekę pod ramię, i opuścił pokój. Po chwili był już na ulicy, i przeszedłszy ją w szerz, przekroczył furtkę otwierającą się w starem na wpół rozwalonem ogrodzeniu, o parę kroków od zczerniałego muru pustej kamienicy. Tu znalazł się śród owego kawałka pustego nierównego gruntu, który z trzech stron otaczał opuszczoną budowę, i zmierzał prosto ku dwóm okienkom zagłębionym w murze, mętnemi szybami, niby smutnemi oczami spoglądającym na przeciwległy cmentarz. Pomiędzy okienkami były drzwi im podobne, nizkie, w murze zagłębione, nawpół spróchniałe. Suszyc zastukał do tych drzwi, ale przez chwilę nieotrzymał odpowiedzi. Zastukał po raz drugi, i zawołał półgłosem. — Sebastjanie! Sebastjanie!
Drzwi otworzyły się zwolna jakby słabą i nieśmiałą popchnięte ręką a na spróchniałym połamanym progu stanęła wątła postać małej dziewczyny, bardzo bladej, bardzo chudej, z malutkiem kilkumiesięcznem dzieckiem na ręku, w podartej na głowie chusteczce, z pod której wypływały na pierś i ramiona obfite miękkie i jasne jak len włosy.
— A! to ty Klarko! — rzekł Suszyc ujrzawszy dziewczynę; — czy ojca niema w domu?