Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych okien, można było dojrzeć wewnętrzne ściany, z których spełzł do szczętu kolor dawnego malowania, i stojące po pod niemi lusterka ostawione mnóstwem jakichś gracików, i łóżka bardzo mizernemi kołderkami pozakrywane. Byłto widocznie pokój sypialny, owo sanktuarjum rodzinne, do którego nie zagląda świat, a w którym w prawdziwej swej postaci, łagodnej czy złośliwej, wdzięcznej czy bezładnej, przebywają tulące się w zacisze i ukrycie bogi ogniska. Tu sanktuarjum to wydawało się państwem nieładu, a bogi ogniska wystawiające przez okna bawialnej komnaty oblicze pretensjonalne i pospolite, wyglądały brudne i powalane tłuszczem i pyłem nieporządnej śpiżarni.
Taką była opowieść, jaką o rodzinie Suszyców prawiły przechodniom okna „domu nad kałużą“. Na dziedziniec domu tego wchodziło się furtką umieszczoną w parkanie; brama była tam także, ale nie otwierała się prawie nigdy, chyba dla przepuszczenia beczki jadącej na jednokonnym wozie, wraz z żydkiem woziwodą.
Oprócz głównego domu, była jeszcze na tym dziedzińcu mała oficynka, jakaś drwalnia, jakaś piwnica, wszystko nadpróchniałe i walące się od starości. Tu już okna domu mówiły tak wiele, że niepodobnaby mowy ich dostatecznie powtórzyć, ponieważ należały do kuchni i innych gospodarskich zakątków. Jedno z nich tylko milczało cał-