Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnym. Wtedy już nie obarczającym ale obarczonemu wypalić można następną perorę: „A dlaczegożeś niedołęgo nie wyuczył ich chodzić po ziemi na własnych nogach! masz widocznie do czynienia z dobremi sercami, z których dobroci i miłości dla ciebie można było wyciągnąć pożytek zbawienny im i tobie. Ale znać nie masz głowy biedaku albo woli, jeśli nazwyczaiłeś ich do tego, by jeździli sobie tak po bożym świecie bez trudu a na twoich plecach. Terazże za to cierp, dźwigaj i milcz, a mozolną pracę swoją osładzaj temi pieszczotami, których ci oni nie skąpią!“ Ale przypuśćmy tylko, że „obarczająca rodzina“ składa się z wielkich chłopców wyrosłych w dęby, dziewcząt pyzatych i rumianych, małżonki załzawionej lub wiecznie ze wszystkiego niekontentej — i że każda z tych osób trzyma w ręku biczyk, którym popędza obarczonego, bez ceremonji wołając „wio“; przypuśćmy, że żadna z tych osób nie pochyli się doń nigdy z pieszczotą, nie zaszepce mu do ucha miłego wyrazu, nie pogłaszcze mu czoła wdzięczną dłonią — lecz przeciwnie, że każda z nich to uszczypnie go, to ukole, to sarknie, to zaszamoce się, to do kieszeni jego sięgnie, to mu do ucha krzyknie: „aj, aj, kieszeń pusta!“ Jeżeli jeszcze te wszystkie osoby kłócą się, i szczypią się, i kolą, i szamocą wzajemnie, a obarczony dźwiga je i dźwiga, i wszystkie te szamotania się, i kłucia, i szczypania, i krzyki przeno-