Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podnieść nie może, bo kark jego wpleciony jak w jarzmo opasujące go, i w dół cisnące liczne ramiona. Jeżeliż jeszcze ciężar ten składa się z istot drobnych, bezsilnych, nie mogących chodzić po ziemi o własnej mocy, obraz staje się mniej rażącym, a nawet niezbyt przykrym, bo dopuszcza tymczasowość i konieczność, na którą rady niema; ale jeżeli składają się na niego ludzie dorośli, a jest ich znaczna liczba, natenczas człowiek „obarczony rodziną“ przypomina starożytnego niewolnika, zgiętego pod umieszczoną na plecach jego lektyką, albo wielbłąda dźwigającego ciężary, albo jeszcze karjatydę, którą nieudolny budowniczy podstawił pod budowę nieodpowiedniej z nią wielkości. Patrząc na obraz człowieka w ten sposób obarczonego rodziną, zdejmuje ochota zawołać do tych, którzy obsiedli kark jego i plecy: „A zleźcież niedołęgi, i pochodźcie choć trochę po ziemi o własnych siłach! Niech ten, który tak długo dźwigał was na swych barkach, wyprostuje się nakoniec, obejrzy się po świecie, spojrzy w górę i odetchnie swobodnie!“ I jeszcze, jeżeli ci, którzy tak bezpiecznie sobie i swobodnie siedzą na plecach i karku innego, okazują mu za to wdzięczność i miłość, pocałunkami ścierają mu pot z czoła, i od czasu do czasu szepcą do ucha takie wyrazy, które sprowadzają uśmiech na jego usta i wzmacniają siłę strudzonych kroków, obraz staje się jeśli nie miłym to przynajmniej zno-